Przez pierwsze 2/3 filmu jest lokomotywą obrazu. Potem – jakbym zaczął oglądać inny film.
Jakby ostatnie 30 minut nakręcił inny reżyser z inną koncepcją zakończenia opowiadanej historii.
Newman dalej jest świetny, ale kreowany przez niego Eddie Felson „po przemianie” nie jest już dla mnie tak prawdziwy a cały pomysł ze zwrotem o 180 stopni w podanej widzowi opowieści najzwyczajniej do mnie nie przemówił.
Jakby Scorcese na koniec zmienił zdanie stwierdzając, że da moralizatorskie, budujące i optymistyczne zakończenie, które mnie wprowadzonego wcześniej w całkiem inny klimat zaskoczyło i jakby nawet nieco rozczarowało.
Choć i tak warto było obejrzeć i podelektować się rolą starego wygi w świetnej formie.